top of page
Szukaj
  • ZdjÄ™cie autoraNiePoczytalna02

"Gdy jest bardzo smutno to kocha się zachody słońca"

Kiedy ostatnio patrzyłeś w niebo?

Ja właśnie patrzę. Z "Don't you cry for me" (Cobi) w słuchawkach. Moich pięknych, różowych słuchawkach, które odgradzały mnie od szarej, autobusowej rzeczywistości, kiedy jeszcze miałam to szczęście jeździć autobusem do mojej pięknej szkoły.


Zaraz prawdopodobnie oślepnę, bo słońce świeci na mnie jak reflektor w teatrze na główną bohaterkę.

Golden hour.

(Piosenka zdążyła się zmienić na "Death bed", Powfu. Przeurocza jest. A ja kontynuuję mój teatr jednego, na razie, aktora. Show must go on, czy coś w tym stylu.)


Tym optymistycznym akcentem chciałabym rozpocząć moją comiesięczną sesję narzekania.


Ale, uwaga, dziś mała niespodzianka. Nie będziemy narzekać.

Będziemy mówić o Władcy Pierścieni.

Ale nie o Władcy Pierścieni jako takim- nie o Sauronie.

Mam na myśli samą trylogię.


W ogóle, z tym "Władcą..." to jakaś dziwna sprawa. Nie da się wyjść ze Śródziemia bez szwanku.

Książki oczywiście są, według mnie, fenomenalne, ale to w ekranizacji się zakochałam.

Pamiętam, że obejrzałam całego "Hobbita" i "Władcę pierścieni" jakoś ze dwa lata temu, na wakacjach.


I jeśli istnieje definicja miłości od pierwszego wejrzenia, to jest nią właśnie to, co się wydarzało we mnie, kiedy oglądałam te sześć dzieł sztuki filmowej.

Wcześniej doświadczyłam tego tylko przy czytaniu "Lwa, czarownicy i starej szafy" i całej reszty serii narnijskiej.


(Były jeszcze inne incydenty, które można byłoby określić mianem takiego właśnie czegoś w rodzaju katharsis. Ale to nie jest temat na dziś. To w ogóle nie jest dobry temat ostatnio. Nieważne. I tak nikt nie ma pojęcia, o co mi chodzi.)


Ale dla mnie to już oczywiste, bo połowę mojego serca właśnie w Narnii zostawiłam. Co z tego, że to kraina zbudowana wyłącznie na fundamencie wyobraźni?


A nie słyszeliście, że "a single dream is more powerful than a thousand realities"?

No co, mam ten cytat na ekranie blokady. Może to banalne, może naiwne. Ale to miła myśl.


Wracając do tematu, te dni (taak, wtedy jeszcze oglądałam filmy za dnia. Teraz bywa, że budzę się o drugiej w nocy i stwierdzam, że moja egzystencja nie będzie kompletna i pełnowartościowa, jeśli nie obejrzę NATYCHMIAST "Baby drivera" czy czegoś tam.) ("Baby driver", polecam)


O czym ja mówiłam?

A tak. Te dni, które poświęciłam "Hobbitowi" i "Władcy..." były najlepszymi dniami tamtych wakacji. Moja jedyna Podróż tamtego lata . Jedyna okazja, by pobyć poza obszarem monarchii patrymonialnej. Przynajmniej duchowo.


Kocham soundtrack z filmów o Śródziemiu. Kiedy jestem w tym krytycznym punkcie, w którym zaczynam rzucać podręcznikiem o ściany (nie powiem, którym podręcznikiem, żeby potem nie było), po prostu włączam tą epicką Ścieżkę Dźwiękową przed duże Ś i duże D.

I to (TYLKO to) ratuje moje podręczniki przed zagładą.


Chyba skończę. Mam wrażenie, że bredzę. Nic nowego.


Jaki z tego płynie morał? Nieważne, że kochasz coś, co istnieje tylko w twojej głowie. Przecież wszyscy jesteśmy trochę nienormalni. (Ja na przykład chętnie zamieniłabym się w elfa na jeden dzień, żeby zobaczyć, czy będę lśnić blaskiem chwały i ogólnej cudowności, jak jakiś Legolas czy inna Galadriela).

Więc co w tym złego .


Nie nie nie.

To nie jest dobry morał. Nawet tak nie myślę.


Kochani, warto mieć swój własny świat, coś, do czego można na chwilkę uciec, coś, do czego rwie się serce itd. Nie mówię, żeby zaraz szukać Narnii w szafie. Ale wyobraźnia naprawdę pomaga. Nie da się czasem wytrzymać w tej rzeczywistości.

Byleby tylko nie uciekać przed nią całe życie. Nie warto. Przecież nie jest tak źle- żyć.

Prawda?

Oj prawda, prawda. Bywa nawet zabawnie.


A tymczasem słońce zaszło i, nie wiem jakim cudem, siedzę w kompletnie ciemnym pokoju.

Ależ ten czas leci.

Już wiadomo, ile zajmuje mi napisanie całkiem przeciętnego posta. Jeden zachód słońca.


Można powiedzieć, że Wam oddałam ten zachód słońca. Nie ma za co, nie ma za co. Miła myśl numer dwa- oddać komuś zachód słońca.

Cieszę się, że mam okno od zachodniej strony. Mogę oglądać zachodzące słońce codziennie.


"Gdy jest bardzo smutno to kocha się zachody słońca''.


Cytat z "Małego Księcia", ale tego pewnie się domyśliliście.


Skoro już podkreśliliśmy nostalgiczny aspekt zachodów słońca, uznaję ten oto wpis za względnie kompletny.


Kończymy cudownym "The Dawning of Spring" (Anson Seabra), gdyby kogoś interesowała muzyczna oprawa tego posta.


Pozdrawiam Was i dziękuję, że jesteście.

Wasza Niepoczytalna.



88 wyświetleń2 komentarze
bottom of page